Sigma 85 mm f/1.4 DG DN Art​​​​​​​
Początek przygody z 85-tką
Kiedy po raz pierwszy wziąłem do ręki obiektyw o ogniskowej 85 mm, poczułem coś w rodzaju fotograficznego „wow”. Już przy pierwszych kadrach było widać, że to obiektyw inny niż wszystkie, z których korzystałem wcześniej – a do tej pory najczęściej pracowałem z klasycznym 35 mm oraz uniwersalnym 50 mm.
Od razu rzuca się w oczy charakterystyczna kompresja perspektywy. W porównaniu z 35 mm, gdzie tło i pierwszy plan wydają się nieco „rozciągnięte”, 85 mm subtelnie spłaszcza scenę, tworząc naturalny, portretowy efekt, niezwykle przyjemny dla oka. W stosunku do 50 mm różnica jest mniej wyraźna, ale wciąż zauważalna – tło staje się bardziej „odseparowane”, a fotografowana osoba wybija się na pierwszy plan w niemal teatralny sposób. Od razu poczułem „chemię” z tą ogniskową i wiedziałem, że wniesie do moich zdjęć wiele świeżości – zwłaszcza w ujęciach plenerowych.
To były jeszcze czasy, gdy dopiero wchodziłem w świat fotografii, więc mogłem sobie pozwolić jedynie na manualny obiektyw 85 mm f/1.4. Uczył mnie cierpliwości i skupienia, a każde trafione ujęcie dawało ogromną satysfakcję. Z czasem, ze względu na wygodę pracy, zamieniłem go na model z autofocusem i światłem f/1.8. Sesje stały się prostsze, szybsze — choć muszę przyznać, że magia obrazu nie była już taka sama. Ale jak to bywa w życiu, nie da się mieć wszystkiego naraz.
Sytuacja zmieniła się, gdy w moje ręce trafiła Sigma A 85 mm f/1.4 DG HSM. Dla mnie był to obiektyw idealny – oferował magiczną jakość obrazu, znakomitą ostrość i szybki autofocus. Trudno byłoby zliczyć sesje, które wykonałem tym szkłem; stał się niezastąpiony również podczas reportaży ślubnych. Miał jednak jedną, niewielką, ale istotną wadę – rozmiar i wagę. Podczas krótkich sesji nie stanowiło to problemu, jednak w górach, w trudnych warunkach, różnica była odczuwalna. Również podczas reportaży ślubnych noszenie ciężkiego aparatu z równie ciężkim obiektywem przez kilkanaście godzin dawało się we znaki – ale czego nie robi się dla pięknych zdjęć.
Mały obiektyw, wielka magia
W drugiej połowie 2024 roku zdecydowałem się na sporą zmianę — przeszedłem z systemu Nikon na Sony. Wraz z tym krokiem pożegnałem moją wysłużoną Sigmę Art 85 mm f/1.4 i zamieniłem ją na jej nowszą, bezlusterkową wersję: Sigmę 85 mm f/1.4 DG DN Art. I muszę przyznać — to był prawdziwy game changer!
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to rozmiar i waga. Aż trudno było uwierzyć, że to właściwie ten sam obiektyw — tylko zamknięty w znacznie mniejszej, kompaktowej obudowie. Wcześniej 85-tka była moim największym i najcięższym szkłem w plecaku, a teraz... paradoksalnie stała się jednym z najmniejszych i najlżejszych. Różnica? Ogromna — zarówno w komforcie pracy, jak i w samym podejściu do fotografii.
Z nową 85-tką zyskałem nie tylko lekkość, ale też nową radość fotografowania. Każda sesja stała się przyjemniejsza, a aparat dosłownie „zniknął” w dłoniach, pozwalając skupić się wyłącznie na kadrach. Co więcej, nowa wersja to nie tylko kompaktowa konstrukcja — to także imponująca jakość obrazu, szybki i precyzyjny autofocus oraz niezawodność w każdych warunkach.
Dla mnie ta zmiana była czymś więcej niż tylko wymianą sprzętu. To było jak odkrycie na nowo tego, co w fotografii kocham najbardziej — swobody, lekkości i czystej przyjemności z tworzenia.
Bokeh, który robi różnicę
Jeśli miałbym wskazać jeden z powodów, dla którego pokochałem 85 mm f/1.4, to byłby bokeh. Rozmyte tło nabiera kremowej miękkości, a fotografowana osoba staje się naturalnym centrum uwagi. W plenerze, przy zachodzącym lub wschodzącym słońcu, efekt ten sprawia, że zdjęcia wyglądają jak malowane. Uwielbiam również to, jak ten obiektyw izoluje postać od tła. Rozmyte liście, miękka poświata słońca – wszystko stało się niemal malarskie. Każdy uśmiech, każdy gest, – wszystko wygląda bardzo filmowo. 
Jednym z przykładów może być mroźny poranek w górach –  lekka mgła unosiła się nad doliną, a Para Młoda stała na szczycie przełęczy. Światło było delikatne, miękkie, jakby czekało specjalnie dla nas. Dzięki f/1.4 mogłem złapać ich uśmiechy, splatające się dłonie i subtelne spojrzenia. Rozmyte tło sprawiło, że cała uwaga skupiła się na nich – a nie na chłodnym porannym krajobrazie. Do krajobrazu natomiast miałem na drugim body Sigmę art 28-45 1.8, która była pięknym dopełnieniem całości i mogłem pokazać Nowożeńców w malarskiej scenerii, która się roztaczała wokół nas. Od tego czasu prawie zawsze używam na sesjach tego zestawiania - czasami zamieniając 1 obiektyw jeszcze na 50 mm w zależności od miejsca i światła. Zasada ta tak samo tyczy się przy reportażach ślubnych - zoomem 28-45 skupiam się na szerszym otoczeniu,  zaś 50     i 85 na detalach, portretach i emocjach. 
Szybkość i niezawodność
Nie raz zdarzało mi się biegać za dziećmi na weselu lub próbować uchwycić spontaniczne momenty pary w plenerze. Przy starszej - wcześniej używanej przeze mnie Sigmie na lustrzance - ostrość czasami nie trafiała tam gdzie chciałem, albo zwyczajnie nie nadążała za dynamicznymi scenami. W nowej wersji autofokus tego obiektywu działa tak szybko i precyzyjnie, że niemal zapominam, że go w ogóle ustawiam. To jeden z tych sprzętów, który po prostu „pozwala Ci fotografować”, zamiast wymagać od Ciebie pracy sprzętowej.

Ostrość tam, gdzie trzeba
Należy też wspomnieć o fenomenalna ostrość tego obiektywu. Nawet przy maksymalnym otworze przysłony f/1.4 detale pozostają niesamowicie wyraźne. Dla fotografa ślubnego to ogromna zaleta, bo pozwala skupić się na emocjach i gestach, nie martwiąc się o techniczne niedoskonałości. 
Podsumowanie
Sigma art 85 mm f/1.4 to obiektyw, który w mojej pracy stał się nieodzownym narzędziem. Idealnie w połączeniu z Sigmą art 28-45 na drugim body sprawdza się w ślubach, sesjach plenerowych i portretach, pozwalając uchwycić emocje, światło i atmosferę w sposób niemal filmowy.  Każdy portret, każdy moment w plenerze zrobiony tym szkłem nabiera życia.
Efekt końcowy
Zdjęcia wykonane Sigmą Sigmą 85 mm f/1.4 DG DN Art na Sony a7 IV 
Back to Top